Gawęda małohistoryczna – odcinek 13

Msze św. w Niedziele i święta:

Msze św. w dni Powszednie:

Wystawienie Najświętszego Sakramentu:

Roraty w Adwencie:

Numer konta bankowego:

31 1240 5703 1111 0000 4906 1620

Rzymskokatolicka Parafia św. Rafała Kalinowskiego

ul. Kwiatkowskiego 104, Radom

Jak to się dzieje, że tym samym słowem określa się w naszym kraju i pieśni na Boże Narodzenie, i wizyty duszpasterskie, i datki składane przy tej okazji?

Wszystko zaczęto się od łacińskiego słowa calendae (kalende po naszemu). W starożytnym Rzymie tym słowem oznaczano pierwsze dni miesiąca stycznia. Kiedy potem przyszło chrześcijaństwo i święto Bożego Narodzenia, to „kalendami” (z czasem – …kolędami) zaczęto nazywać pieśni o Narodzeniu Pańskim śpiewane właśnie na początku stycznia.

Z kolei u nas w Polsce wytworzył się zwyczaj, że w okresie Bożego Narodzenia duszpasterze odwiedzają swoich parafian składając im życzenia noworoczne i zbierając przy tym datki na potrzeby kościoła. Stąd też kolędą zaczęto nazywać zarówno same wizyty, jak i składane datki. A skoro o tych datkach mowa, to prawo kościelne nieznaczną ich część pozwala przeznaczyć na utrzymanie duszpasterzy, ale zasadniczo idą one na różne inwestycje parafialne.

Ze wszystkich corocznych kolęd w naszej parafii chyba najbardziej zapamiętałem dwie pierwsze.

Właściwie pierwszy raz pokazałem się na Osiedlowej w styczniu 1983 roku, kiedy jeszcze naszej parafii nie było. Będąc jeszcze wikariuszem parafii farnej, miałem już zlecenie tworzenia parafii na Ustroniu, ale od kilku miesięcy nie było jeszcze pozwolenia władz miejskich, a poza tym nie miałem na ten cel ani grosza. W tej sytuacji ówczesny proboszcz parafii Najświętszego Serca Jezusowego, śp. Ks. Stefan Popis, pozwolił mi kolędować na Ustroniu w blokach należących do Jego parafii, tzn. w blokach nieparzystych.

Pamiętam, że mieszkańcy Osiedla z radością przyjmowali wiadomość, że powstanie tutaj ośrodek duszpasterski i punkt katechetyczny. Cieszyli się zarówno ludzie starsi, jak i młodzi, zwłaszcza rodzice dzieci szkolnych, dla których prowadzenie dzieci na katechezę na Glinice lub na Młodzianów było nader uciążliwe.

Byli jednak tacy, którzy ze szczerą troską mówili: „Księże, myśmy się przeciw komunie powinni trzymać razem, a nie dzielić na drobne! Wybudować na Ustroniu jeden duży kościół, a nie – co uliczka, to kapliczka.”

Mimo jednak tych obaw, chyba jednak nielicznych, kaplica – jak wiadomo – powstała. Kiedy przyszedł styczeń następnego roku i należało pójść po kolędzie, kaplica – jeszcze bez bocznych ścian – już funkcjonowała.

Było nas już wtedy dwóch z ks. Jerzym. Wprawdzie dwóch, to o sto procent więcej niż jeden, ale szybko okazało się, że jest nas jeszcze o sto procent za mało! Chodziliśmy dzień w dzień przez 6 tygodni! Po tylu dniach nawet najmilsze wizyty mogą okazać się zmorą, tym bardziej, że byliśmy w „terenie” od 9 rano do 9 wieczorem, z małą przerwą obiadową.

A bywało i dłużej! Kiedy zamierzaliśmy pójść na Sandomierską, doszły nas słuchy, że w tych dwóch blokach do nas przydzielonych mało kto nas przyjmie, bo większość woli należeć do Młodzianowa. Przebolawszy to jakoś, całą 12-kę, czyli sześć wielkich klatek wyznaczyliśmy sobie na jeden dzień. Okazało się, że w tym wielkim bloku przyjmowali nas prawie wszyscy, i tylko pytali, czy to aby prawdziwa parafia powstaje, czy jaka sekciarska. Skończyliśmy grubo po dziesiątej w nocy. Kiedy po zakończeniu spotkaliśmy się z ks. Jerzym, zapytałem Go, czy wie, jak się nazywa. Z uznaniem skonstatowałem, że wiedział!

Ta pierwsza – już oficjalna i parafialna kolęda dała nam obydwom odwagę i rozpęd. Czuło się i widziało, że ludzie cieszą się z utworzenia parafii, że będzie bliżej do kościoła i na katechezę. Niektórzy po swojemu wyrażali zadowolenie, że będzie to parafia nasza, co należało rozumieć: bliższa psychicznie, mniejsza, wydzielona z wielkiego 40-tysięcznego Ustronia.

W następnych latach stało się to już normalnością, dlatego rozmowy podczas wizyt krążyły wokół szarości życia. Kryzys gospodarczy narastał, wydłużały się kolejki, z miesiąca na miesiąc przybywało pustych półek sklepowych. Tylko nieliczni zaradni mogli zrobić skromne zapasy mydła czy proszku. Wprawdzie – jeśli chodzi o żywność – kartki zabezpieczały jakieś minimum, ale z roku na rok pogłębiał się niepokój i beznadziejność.

Myślę, że warto przypominać sobie atmosferę tamtych lat, aby nie zagnębić się sytuacją obecną, kiedy wszystko jest, tylko pracy nie ma.

Ks. J. P.

Ciąg dalszy…

Scroll to Top