Msze św. w Niedziele i święta:
- 7:00
- 8:00
- 9:30
- 11:00
- 12:30
- 18:00
Msze św. w dni Powszednie:
- 7:00
- 18:00
Wystawienie Najświętszego Sakramentu:
- 18:30 (w każdy czwartek)
Roraty w Adwencie:
- 6:30 (w dni powszednie)
Numer konta bankowego:
31 1240 5703 1111 0000 4906 1620
Rzymskokatolicka Parafia św. Rafała Kalinowskiego
ul. Kwiatkowskiego 104, Radom
Nagłówek tej strony naszej gazetki „Z historii parafii” brzmi tak… poważnie i nastrojowo. Tymczasem nasza historia, to zaledwie 15 lat, a więc raczej „mała historia”.
Jednakowoż dotyczy ona wielu ludzi – kilku tysięcy naszych parafian. Mieszczą się w niej radości i smutki, nadzieje i rozczarowania, jak zresztą w każdej ludzkiej sprawie na ziemi. Rozmowy z panią Adelajdą o początkach naszej parafii, drukowane w poprzednich numerach, zachęciły mnie, by poszperać w notatkach i zapiskach i wspomnieć jeszcze to i owo, pogawędzić o tym i tamtym, i uchronić od zapomnienia. Ot, choćby na przykład – dary zagraniczne. To nie była typowo kościelna akcja duszpasterska, choć w gruncie rzeczy była akcją charytatywną. Parafie zostały w nią włączone jakby mimo woli. Ale nie było wyjścia: tego wymagała ówczesna sytuacja gospodarcza i społeczna w kraju. Zresztą ofiarodawcy z Zachodu życzyli sobie, aby te dary rozdzielane były nie przez instytucje państwowe, lecz kościelne.
Do rozdawnictwa darów naszą parafię włączono w sierpniu 1984r, a więc na tym etapie, kiedy asortyment darów znacznie się zawęził. Zachodnie kraje nie przysyłały już wówczas prawie wcale produktów przemysłowych, takich jak: proszki do prania, czy pasta do zębów, a nawet butów. W dalszym ciągu przysyłano jednak leki, pieluszki i wyprawki dla niemowląt, odzież i buty.
Do nas przysyłano przede wszystkim produkty żywnościowe: mąkę, masło, mleko w proszku, ryż, olej, sery, soczki i odżywki dla dzieci. W sumie naliczyłem 22 transporty, w tym kilka razy odzież i buty, oczywiście – używane. Ostatni transport zanotowałem 18 sierpnia 1989 r., z czego wynika, że akcja – przynajmniej u nas – trwała dokładnie 5 lat.
Dla nas, personelu parafialnego, ta akcja, to było potężne utrapienie. Nietrudno sobie chyba wyobrazić, że przy każdym kolejnym transporcie wyzwalały się wśród potrzebujących silne emocje i zawsze można się było narazić na zarzut niesprawiedliwości przy rozdzielaniu… Trudno było utrzymać kolejkę, w jakim takim porządku, bo wszyscy zmęczeni byli oczekiwaniem i obawą, czy aby dla każdego wystarczy. Trudność stanowiło też znalezienie jakiegoś sensownego klucza do rozdziału darów: nie zawsze przecież rodzina wielodzietna była tą najbiedniejszą i nie zawsze rodzina z jednym dzieckiem była dobrze sytuowana. Jednym słowem zadowolić wszystkich potrzebujących było wręcz niemożliwe. Toteż do dziś podziwiam poświęcenie i cierpliwość pań, które przy tym pracowały.
Ktoś z młodszych zapyta: a czy te dary były takie konieczne? No cóż. Nie pamiętam, żeby w tamtych czasach ktoś w naszej parafii przymierał głodem, jak się to do dziś dzieje w wielu krajach. Ale bywały sytuacje nad wyraz uciążliwe i nieznośne, kiedy na półkach sklepowych stał tylko przysłowiowy ocet, a podstawowe produkty przydzielano według osławionych kartek. Nie wiem, co się działo w rodzinie, gdy kartki zostały zgubione. Pamiętam tylko, że w ogłoszeniach parafialnych zamieszczaliśmy informacje o kartkach znalezionych, ale były też ogłoszenia o kartkach zgubionych.
Osobna epopeja to materiały budowlane. Tych w wolnej sprzedaży chyba w ogóle nie było. Trzeba było mieć urzędowy przydział wyproszony odpowiednim podaniem, Gdyby zebrać wszystkie podania o przydział drewna, betonu czy blachy na naszą kaplicę, to powstałoby chyba niezłe tomisko.
Dla mnie niejakim symbolem tamtych lat była ta noc, którą dwaj nasi parafianie spędzili pod bramą składu drzewnego przy ul. Młodzianowskiej w oczekiwaniu na sprzedaż okien. Było nam potrzeba pięć okien do budowanego wówczas domu dla sióstr zakonnych. Niestety sprzedawano tylko po dwa. To piąte zostało kupione dopiero w pół roku później, ale za tzw. miliony. A przecież jakoś się przetrzymało.
Ks. Józef Pawlik