Gawęda małohistoryczna – odcinek 7

Msze św. w Niedziele i święta:

Msze św. w dni Powszednie:

Wystawienie Najświętszego Sakramentu:

Roraty w Adwencie:

Numer konta bankowego:

31 1240 5703 1111 0000 4906 1620

Rzymskokatolicka Parafia św. Rafała Kalinowskiego

ul. Kwiatkowskiego 104, Radom

Ten odcinek, to jakby dalszy ciąg gawędy o Fundatorach, o których wspominałem w numerze majowym naszych „Iskierek”.

A wspomnienia mają to do siebie, że lubią uzupełnienia. I pewnie znalazłoby się w tej grupie jeszcze niejedno nazwisko, ale w tej chwili chcę wymienić przynajmniej jedno: Państwo Karasiewiczowie. To oni ufundowali pięknie haftowany przez siostry Szarytki z Kelles-Krauza baldachim procesyjny oraz tuwalnię, czyli welon naramienny. To nazwisko znają też nasi pielgrzymi na Jasną Górę. Kiedy bowiem pielgrzymka opuszcza teren naszej diecezji i robi się trudniej z pieczywem, przyjeżdża samochód od pp. Karasiewiczów wypełniony chlebem i bułkami, i – ile kto potrzebuje… gratis!

Fundatorami zwykło się nazywać tych dobroczyńców, którzy osobiście, czy przez złożenie odpowiedniej ofiary zakupili jakiś przedmiot czy sprzęt do kościoła, czy – jak u nas – do kaplicy. I, Bogu dzięki, że są takie osoby i takie rodziny. I – oczywiście – im samym dzięki za dobre serce.

Ale w tej dzisiejszej gawędzie chciałbym powiedzieć o takich osobach, którym osobiście zawdzięczam wiele, którzy ratowali mnie od jakiegoś kłopotu, czy innego urwania głowy.

Gdyby zacząć od samego początku parafii, to trzeba by wspomnieć postawę naszych sąsiadów: Państwa Wojnickich i Harenzów. Ich życzliwość pomogła mi odnaleźć wszystkich właścicieli placu (ośmiu!), zorganizować transport i rozładunek materiałów budowlanych, co w sytuacji, gdy mieszkałem jeszcze przy kościele farnym, miało niebagatelne znaczenie.

Właśnie sprawa zamieszkania gdzieś w pobliżu była dość istotna dla sprawności procesu organizowania parafii i budowy kaplicy. Nie było to wówczas takie proste. O blokach nie było mowy. W domkach jednorodzinnych – kogo zapytałem, nikt nie dysponował wolnym mieszkaniem dla dwóch, trzech księży.

Dopiero Państwo Szymczykowie (dwie rodziny) z ul. Konopnickiej, najpierw jedni – przygarnęli nas dwóch z ks. Jerzym, a potem drudzy – przyjęli ks. Ryszarda i ks. Andrzeja. W ten sposób problem mieszkania mieliśmy z głowy przynajmniej na cztery lata, czy nawet dłużej.

Mieszkać – to raz, ale trzeba też mieć miejsce przy stole, czyli – jak mówią – stołować się. Ten problem „do połowy” mieliśmy rozwiązany wraz z mieszkaniem. Z kłopotu „drugiej połowy” wybawili nas Państwo Bochniakowie z ul. Niemcewicza. Było więc wygodnie, bo blisko, „wyskoczyć” w przerwie między katechezami (przy kaplicy) na obiad. Oczywiście całą czwórką. Dla p. Marty oznaczało to drugie tyle roboty, co dla samej rodziny. Dzień w dzień!

W tym szeregu moich dobroczyńców ustawiają się też Państwo Sznyrowscy z ul. Pustej, którzy w kryzysowych sytuacjach z odwagą wybawiali mnie z doraźnych kłopotów finansowych.

Mówię „moich” dobrodziejów, ale w gruncie rzeczy są to dobrodzieje całej parafii, ponieważ bez zorganizowania wspomnianych spraw nie mogłoby funkcjonować nasze duszpasterstwo. Dlatego bądźmy wszyscy wdzięczni Dobrym Sercom.

Ks. J. P.

Ciąg dalszy…

Scroll to Top